Wspomnienia na żywo
Wojciech Gilewski Waszyngton
1. Wojciech Gilewski, wieloletni dyplomata, był zastępcą ambasadora w Stanach Zjednoczonych, oddał się sprawie stosunków międzynarodowych. Formalnie mieszka w Waszyngtonie, niebawem wraca na stałe do Polski.
2. Byłem wiceprzewodniczącym komitetu fabrycznego „Solidarności” w Zakładach Mechanicznych Ursus w Warszawie, zawodowo byłem inżynierem technologiem.
3. Przenosi się do nas region Mazowsze, ja jestem jednym z lokalizatorów jak zrobić strajk ewentualnie, jeśli do niego dojdzie. Byłem odpowiedzialny za zorganizowanie pracy całego regionu, bo się przeniósł do naszego zakładu. Strasznie trudne było zorganizowanie siatki łączności i przede wszystkim zastępczej siatki łączności. Ja jako były wojskowy (absolwent wojskowej akademii technicznej), chciałem zorganizować drugi rzut osób, które będą służyły w wypadku odcięcia nas od łączności, będą gońcami. Pamiętam z tamtych czasów, że była strasznie ciężka atmosfera. Czuło się, że coś się musi wydarzyć, albo jedna strona odpuści albo... Ludzie bali się bardzo. Pamiętam taką historię, niestety byłem tego autorem. Była kwestia zrobienia strajku związanego z wolnymi sobotami. Ja właśnie wpadłem na pomysł, żeby przełożyć jedną z wolnych sobót i wyszła co druga. A potem zatrzymało się to parę lat.
4. Dziś zrobiłbym dokładnie to samo, co zrobiłem wcześniej. Byłem jednym z pierwszych osób z tak zwanych białych kołnierzyków, które przyłączyły się do „Solidarności" w moim zakładzie.
Józef Lubieniecki, Olsztyn
1. Józef Lubieniecki, Olsztyn, adwokat.
2. Byłem wtedy sędzią w Okręgowym Sądzie Pracy i Ubezpieczeń Społecznych w Olsztynie i sędzią prawa pracy i byłem jednocześnie członkiem Zarządu Regionu Warmińsko Mazurskiego, współzałożyciel Krajowej Komisji Koordynacyjnej NSZZ "Solidarność" Pracowników Wymiaru Sprawiedliwości. Delegat na I Krajowy Zjazd NSZZ "Solidarność" w Gdańsku.
3. Ten czas na pewno spędziłem w Olsztynie, bo przygotowywaliśmy się do ewentualnych działań w związku, gdyby nie doszło do porozumienia. Jest sytuacja bardzo napięta, a to spowodowane było po posiedzeniu Wojewódzkiej Rady Narodowej w Bydgoszczy i po tej pacyfikacji i my przygotowujemy działania związkowe różne na wypadek rozwoju sytuacji. Bardzo dużo było sędziów i nawet mieliśmy swoją komisję, krajową komisję porozumiewawczo-koordynacyjną wymiaru sprawiedliwości. My nie mówiliśmy o strajku, ja nie byłem człowiekiem na barykadzie, nie byłem człowiekiem na pierwszą linię. Byłem takim bardziej doradcą. Nigdy nie wyobrażałem sobie siebie na barykadzie. Wydawało mi się, że zanim podejmę decyzję muszę rozważyć. To jest jednak taka natura sędziego. Na każde pytanie próbuje odpowiedzieć, jeśli nie, to jest zorganizowana pomoc prawna, wtedy już mamy statut, więc interpretuję statut. U nas zresztą była taka zasada, że nikt z członków „Solidarności” nie mógł iść do sądu sam. Zawsze w asyście prawnika. Miałem żonę, dwójkę małych dzieci. Bałem się. I bała się również moja żona. Mieliśmy kryzys małżeński taki, że właściwie żona powiedziała: albo związek albo ja. Nie można nawet było kupić mleka dla dzieci, nie mieliśmy własnej pralki, nie można było dostać, trzeba było czekać. Ja mówiąc szczerze, domem się niewiele zajmowałem. Bo pamiętam Wałęsa wysłał mnie gdzieś na strajk, na negocjacje do Bielska-Białej, jako ten znający prawo pracy, jeździłem, bo jak Wałęsa pytał, czy ktoś tu zna prawo pracy, no to Krupiński (wieceprzewodniczący komisji krajowej NSZZ „S”) mówi tak, Lubieniecki zna. To pojedziesz do Bielska-Białej. Przeżywaliśmy każdą godzinę tych wszystkich negocjacji, rozmów i pamiętam, co mnie zaskoczyło, wystąpienie Andrzeja Gwiazdy nie Lecha Wałęsy, Gwiazdy (wystąpienie w telewizji zawieszające strajk). I tak pomyślałem sobie, dlaczego Gwiazda? Zrozumiałem to dopiero na zjeździe „Solidarności w Hali Oliwii, gdzie byłem delegatem. Myślę, że Wałęsa został w odwodzie na wszelki wypadek. To była taka podwójna garda.
4. Nie przywrócono mnie do stanu sędziego. Jak opuściłem obóz internowanych, to właściwie zostałem traktorzystą, a później starałem się o wpis na listę adwokatów. Dopiero zostałem adwokatem 5 czerwca 1989 czyli po 6 latach walki i dzień po prawie wolnych wyborach. To były najpiękniejsze lata mojego życia, oczywiście bardzo ciężkie, trudne, właściwie nie było co jeść. Dwójka moich dzieci urodziła się przed rokiem 89, a syn w 93. To ten mój syn w wieku 12 lat powiedział takie znamienne słowa: Tato, Gosia i Maciek, to urodzili się w epoce czarno-białej, a ja w epoce kolorowej. Pomyślałem sobie, jaka jest głębia tego. Otóż, on-kolorowa to nie znaczy piękne barwy, w normalnej, on się urodził w normalnej Polsce, gdzie nie ma sklepu Pewexu, gdzie klocki lego można dostać, gdzie idzie do szkoły i go uczą prawdy, gdzie jak chce to może wyjechać w dowolne miejsce na świecie i on ma paszport i ja mogę w każdej chwili z sykiem wyjechać gdzieś i wrócić, gdzie policja nie może podejmować działań tak jak dawniej, że jak ja wracam do domu, to wracam i policja mnie nie zatrzymuje. Wolność. Przede wszystkim żyję w wolnym kraju. Oczywiście jest dużo do zrobienia, ale to tak jak jeden z wielkich Polaków powiedział, ze trzeba tą wolność zagospodarować. My nie potrafimy do końca zagospodarować. Uważam, że ogromnie złą robotę robią media. Poza tym ile osób czyta w Polsce? Dziś można kupić każdą książkę. Jest wolność, nie ma cenzury i ludzie nie potrafią z tego skorzystać.
Waldemar Żurek, sędzia w Sądzie Okręgowym w Krakowie
1. Waldemar Żurek, sędzia w Sądzie Okręgowym w Krakowie w Wydziale Cywilnym, członek Krajowej Rady Sądownictwa.
2. Byłem wtedy dzieckiem, miałem 11 lat, ale w moim domu żyło się tymi wydarzeniami. Ojciec pracował na kopalni Siersza w Trzebini, która już nie istnieje. Był działaczem „Solidarności”, ale tego niskiego szczebla. Matka była nauczycielką i też była w „Solidarności”.
3. Pamiętam, że to była dla nas wiosna w domu, jak wybuchła „Solidarność” i pamiętam sytuację, kiedy właśnie w mediach pokazywano zasiniaczonego pobitego Rulewskiego, którego władza jeszcze opluwała, jak tylko mogła i nie mogę zapomnieć jednej sceny jak moja babcia Józia śp. już dzisiaj nie żyje, jak klękała razem z nami przed obrazem Matki Boskiej Częstochowskiej, który mieliśmy w domu i mówiła dzieci módlcie się, bo On walczy dla nas wszystkich, módlmy się o jego zdrowie i dzisiaj jak widzę senatora Rulewskiego na ulicy to po prostu chciałabym podejść i go uściskać i powiedzieć ta moja babcia Józia, (jest tam gdzieś na górze pewnie i modli się za nas). Myśmy wtedy modlili się za Rulewskiego, który dostawał za nas wszystkich.
4. Myślę, że Polska zrobiła ogromy postęp dzięki tym ludziom, którzy się wtedy odważyli. To ukształtowało moje życie. Mój starszy brat jak wprowadzono stan wojenny, działał w Nowej Hucie, bo tam chodził do szkoły średniej, w Federacji Młodzieży Walczącej. Ja później jako młody człowiek, jeszcze niepełnoletni, działałem w KPN-ie, bo to była najbardziej radyklana organizacja, powiem tyle, pierwsze ulotki rozlepiałem, to do dzisiaj pamiętam w roku 1984 jak było referendum, które już niewielu pamięta. Pamiętam takie małe naklejeczki, mieliśmy klej butapren, wkładało się ją do ręki, była cała technika, smarowało się od spodu, „nie idziesz, nie kłamiesz” – tak bojkotowaliśmy wtedy referendum. Nie pamiętam dzisiaj pytań, oczywiście wymyślone przez władzę komunistyczną, żeby się uwiarygodnić, ale te właśnie wydarzenia z roku 80 i 81 wywarły później wpływ na całe moje życie. Moim marzeniem było zostać w lesie, poszedłem do technikum leśnego. Skończyłem technikum leśne. W roku 1990, jeszcze w 1989 jak były wybory to rozlepiałem plakaty. Później powiedziałem, pójdę na prawo. Poszedłem na prawo na Uniwersytet Jagielloński i skończyłem to prawo. W lesie też miałem projekt, bo chciałem mieć tajną drukarnię w lesie, bo jak widziałem Rulewskiego, Bujaka, to w tym lesie będę miał warunki, to były oczywiście dziecięce, młodzieńcze marzenia. Te lata 80-te wywarły ogromny wpływ na całe moje życie. Ja później postanowiłem iść i budować to państwo. Nie chciałem się bawić w politykę, bo się jej trochę bałem, w tym sensie, że ona kusi polityka, rzeczywiście jest kusząca. Powiedziałem, że ja będę budował to państwo jako sędzia. Cieszę się z tego wyboru.
Zbigniew Kaczmarek, Inowrocław
1. Zbigniew Kaczmarek, Marcinkowo k. Inowrocławia, emeryt, lat 81.
2. W tamtych czasach prowadziłem gospodarstwo 30 ha w Marcinkowie.
3. Wiadomość o wydarzeniach w Bydgoszczy dotarła błyskawicznie. Następnego dnia pojechaliśmy tam na strajk, zebrała się cała ekipa, to był Kwiatoń, Bartoszcze, cały czas spędziłem tam, co drugi dzień przyjeżdżając do domu, a cały strajk spędzałem tam. Pomagała mi córka, ze szkoły się zwolniła, a chodziła już do szkoły średniej, zwolniła się z ze szkoły i ona i dopingowała. Nie wiedzieliśmy do końca, czy włada puści swój ster, jak się uda to dobrze, a jak się nie uda to pójdziemy siedzieć. Nie było to takie proste, że to się wszystko uda. Gro rolników wierzyło. Jednak byliśmy zawsze tej myśli, że będzie dobrze.
4. Z dzisiejszej perspektywy oceniam, że kto był bystry, miał jaką szkołę to poszedł na przód i już z żadnymi rolnikami ani związkami się nie liczyli. Z rolnikami się nie liczyli w ogóle. Nie żałuję , że coś takiego się stało, bo już nie było innego wyjścia w tamtych czasach.
Marek Magdziarz – prezes największej bydgoskiej Spółdzielni Mieszkaniowej „Budowlani”
Na początek wspomnienie Jana Rulewskiego z 1991r.
"Jestem na spotkaniu w Bydgoszczy w zagrożonym upadłością Ośrodku Badawczo-Rozwojowym Sprzętu Gastronomicznego. Większość z umysłowych na bezrobociu lub na innych posadach. Państwowa gastronomia zdychała. Ale jest ktoś, kto wyróżnia się dostojnością. Nie pasuje do zebrania. Pytam, zaczepiam. Jestem prezesem Spółdzielni Mieszkaniowej Budowlani. A co Pan tu robi? Jestem członkiem w tutejszej „Solidarności”. Tak było jeszcze wiele lat członkostwa. Dziś także z „Solidarnością”. Najdłuższy prezes największej spółdzielni mieszkaniowej na północy kraju - 14 tysięcy mieszkań, 24 lata prezesowania. Któż lepszy?"
1. Marek Magdziarz – prezes największej bydgoskiej Spółdzielni Mieszkaniowej „Budowlani”, najdłużej pełniący tę funkcję.
2. W marcu 1981r. pracowałem w Ośrodku Badawczo-Rozwojowym Urządzeń Chłodniczych i oczywiście byłem członkiem „Solidarności”.
3. Na nas, członków „Solidarności”, wydarzenia marcowe wywarły olbrzymie wrażenie, miał być strajk generalny, Rulewski pobity w szpitalu, część-nie wiadomo co się dzieje, był Wałęsa, pamiętam te dni, które były bardzo nerwowe nie tylko dla nas jako członków „Solidarności”, ale chyba dla wszystkich obywateli w tym czasie w Polsce. Pamiętam, że Zarząd Regionu był na ul. Marcinkowskiego, vis a vis Rybiego Rynku. Wtenczas przyjechał m.in. Wałęsa, a cała Mostowa, Rybi Rynek, tam między innymi ja, po drugiej stronie balkonu, żeby najlepiej widzieć, to co będzie się działo. Moja żona i małe dzieci, w sytuacjach takich, które nie wiadomo, jak się skończą, bo przecież był to zupełnie inny okres, zupełnie inne czasy, były w domu po prostu. Trudno byłoby w ogóle wtenczas zabrać dzieci, bo byłaby to nieodpowiedzialność, bo nie wiadomo, jak ta sytuacja w Bydgoszczy miałaby się skończyć. Wiadomo, że wszystko skończyło się dobrze, na ówczesne czasy, pomyślnie. Większość z nas w Ośrodku Badawczo-Rozwojowym była w ”Solidarności”, też strajkowaliśmy, na pewno nie zostawaliśmy na noc. W tamtych czasach mówiło się, że jeden na pięciu to jest ta wtyczka. Zawsze jeden z pięciu kolegów musiał donosić. Ze względu na to, że stosunkowo często wyjeżdżałem za granicę, wiec musiałem iść po paszport. W związku z tym byłem również przez SB wyznaczony na figuranta. Byłem figurantem i mam pseudonim Dragon. W Instytucie Pamięci Narodowej można mnie znaleźć jako Dragon. Nawet nie wiedziałem, że założono mi teczkę. Dopiero jakieś 10 lat temu, wystąpiłem do IPN-u i wtenczas mi powiedzieli, że miałem założone dwie teczki, jedną w Warszawie, drugą w Bydgoszczy. Podano mi numer sprawy i że miałem pseudonim jako figurant – Dragon. Figurant to osoba, która jest przedmiotem zainteresowania SB.
4. Nasze oczekiwania wtenczas w marcu były pełne optymizmu, to że chcemy Polskę w jakiś sposób zmienić, to nie ulega wątpliwości, że to się dokonało. Moje odczucie zawsze jest takie, czy dostatecznie się w to wszystko angażowałem. Każda zmiana wymaga zaangażowania społecznego. Tmto pokolenie, nasze pokolenie można powiedzieć, że zdało egzamin, bo na tamte czasy to co mogliśmy zrobić – zrobiliśmy.
Jerzy Matuszak, Stodoły, rolnik.
1. Jerzy Matuszak, Stodoły, rolnik.
2. Byłem przewodniczącym „Solidarności” w Stodołach.
3. My wtedy chcieliśmy wspomóc te strajki w Bydgoszczy. Wtedy tacy rolnicy jak my - chcieliśmy trochę żywności dostarczyć do nich, a każdy z nas coś miał, trzymaliśmy krówki, więc mogliśmy dać masło, ser. Żeśmy zebrali i chcieliśmy te rzeczy zawieźć do Bydgoszczy. Pojechaliśmy do Strzelna do p. Jana Harasimowicza i on zabronił nam jechać do Bydgoszczy, mówiąc, że nie przejedziecie, bo drogi są tak obstawione i nie ma mowy, żebyście te rzeczy tam dostarczyli. I z powrotem to wróciło do Stodół i nie dowieźliśmy tego masła ani sera. Chcieliśmy jak najlepiej, każdy solidarnie naprawdę ile mógł to się zobowiązał i dał. Wtedy był taki ruch społeczny, że ludzie daliby wszystko. Ponadto spotykaliśmy się na plebani, w Strzelnie w aptece pana Harasimowicza.
4. Zobaczymy, co będzie dalej, ale nie tak to wszystko miało być. Niektórzy gospodarze tutaj u nas w Stodołach naprawdę mają bardzo ciężko. U mnie jakoś to prosperuje. Niektórzy się nie załapali, nie poszli z tym nurtem, zostali trochę z tyłu. Nie dają sobie rady. Ot kapitalizm i demokracja.
Prof. Krzysztof Drzewicki, prawnik, pełnomocnik RP
1. Prof. Krzysztof Drzewicki, prawnik, pełnomocnik RP przy Europejskim Trybunale Praw Człowieka.
2. Wówczas byłem już po doktoracie od 2 lat, byłem adiunktem na Wydziale Prawa i Administracji Uniwersytetu Gdańskiego, byłem też zastępcą przewodniczącego „Solidarności” na wydziale prawa, przewodniczącym był śp. Leszek Kaczyński.
3. W charakterze wiceprzewodniczącego „Solidarności” zwróciliśmy się, taki był pomysł z Leszkiem Kaczyńskim, żeby nasza rada wydziału odpowiedziała na list, jaki mieliśmy od Pana (czyt. Jana Rulewskiego) bądź zarządu regionu z prośbą o wydanie oceny prawnej wydarzeń, jakie miały miejsce w Urzędzie Wojewódzkim.
JR. Cud się stał, po pierwsze faktycznie tak było, a po drugie znalazłem Pana, jako tego, który odpowiedział na ten list. I co Pan odpowiedział?
KD. Myśmy przekonali Radę Wydziału, oficjalny organ, że my to zrobimy. Zrobiła to grupa profesorów i to bez względu na ich polityczne poglądy, dokonania, członkostwo.
JR. Uzgodniliście ten tekst?
KD. Tak, bardzo ładny tekst, z punktu widzenia zwłaszcza prawa administracyjnego oraz prawa do posiedzeń Rady Narodowej. Szybko żeśmy to zrobili w tydzień, półtorej. Był on odczytany i przyjęty na radzie wydziału i potem dziekan mówił, aby jechać do Bydgoszczy. Pojechałem więc. Na Pana nie trafiłem, był Pan wtedy gdzieś.
JR. Albo w szpitalu albo w terenie. Jaka była przesłanka Panie profesorze tego wspólnego opracowania?
KD. Wtedy znaczenie tego tekstu było znacznie większe dla tej małej rady wydziału, 20 kilkuosobowej, bo i komuniści i niekomuniści, i opozycjoniści, a to się wiązało z wiekiem, moja „Solidarność” to młodzież - asystenci, adiunkci, personel techniczny, docentów dwóch albo trzech, profesora żadnego.
JR. Tej korespondencji używaliśmy w rozmowach z wojewodą, zapowiadaliśmy proces z udziałem najlepszych ekspertów z kraju i zagranicy i władza wtedy ustępowała, bała się tego procesu i bała się właśnie tych ekspertyz. To nam się przynajmniej wtedy udało. Został zawarty kompromis, choć sprawa bydgoska nie została po naszej myśli załatwiona. Jak Pan ocenia tę swoją inwestycję w Polskę?
4. Moja inwestycja polegała na tym, że po doktoracie uznałem, że muszę się zająć problematyką praw człowieka. Dlatego, że jest to inwestycja. Musimy tym zarazić – studentów, wykształcimy przyszłych sędziów, prokuratorów, prawników.
Kazimierz Halak, Niemojewko
1. Kazimierz Halak, Niemojewko, emeryt, z zawodu rolnik, nauczyciel w oświacie dorosłej, był działaczem wielu organizacji rolniczych, zasiadał w różnych gremiach rolniczych, będąc członkiem: Kółka Rolniczego, Banku Spółdzielczego w Strzelnie, GS „Samopomoc Chłopska” w Strzelnie i związkach plantatorskich.
2. Byłem rolnikiem, prowadziłem gospodarstwo po teściach, byłem działaczem „Solidarności” Rolników Indywidualnych. Uczestniczyłem w strajku bydgoskim w 1981r. oraz czynnie wspierałem podziemie „Solidarnościowe”.
3. Akurat w tym czasie byłem w Bydgoszczy w siedzibie ZSL-u, razem żeśmy przeżywali to z kolegami i z koleżanką po sąsiedzku panią Anną Lędzkoś . Emocje wypływają zawsze wtedy, kiedy jest zagrożenie. Jeżeli chce się coś osiągnąć, a dane władze nie dają to budzi się bunt w człowieku i ten bunt był, szczególnie przeżywali koledzy, którzy byli bezpośrednim kierownictwem strajku, panowie Bartoszcze. Na pewno strach był w każdym z nas, co się będzie działo, ale jakoś żeśmy przetrzymali.
Widzieliśmy za oknami, jak przetaczały się kolumny wojsk. Było prawdopodobne, tak do nas bynajmniej dochodziło, że była szykowana jakaś ofensywa, żeby nas stamtąd wygonić. Między innymi wypadki w siedzibie WRN, to chyba powstrzymało, bo inaczej najprawdopodobniej byśmy byli stamtąd siłą wykurzeni. A tamte wypadki i zdarzenia, które miały miejsce, spowodowały, że to wszystko odroczono i spokojnie żeśmy tę noc jakoś przetrzymali do rana. A potem już raczej było spokojnie. Ci którzy mogli i musieli odjechać ze względu na pracę w gospodarstwie, odjechali. Ja też odjechałem. Potem już ewentualnie się włączałem w jakieś spotkania z rolnikami tutaj w okolicznych terenach m.in. w Kruszwicy, Inowrocławiu. Udzielałem się, chcąc zachęcić ludzi, aby weszli w to nowe. Nie zawsze to nowe było rzeczywiście to nowe.
4. A dziś jest tak a nie inaczej. Wolność ma swoje prawa, ale z drugiej strony trzeba rzeczywiście bardzo dużo czasu, aby tą wolność sobie ugruntować. Wszystkie działania zawsze mają dwie strony, jedne pozytywne drugie negatywne. Na pewno nasze wtedy myśli dążenia były inne, inaczej żeśmy sobie wyobrażali, to co będzie. Ja osobiście mogę powiedzieć, że skorzystałem z tego. otrzymałem unijną rentę strukturalną, korzystną dla mnie. Ogólnie można powiedzieć, że niezadowolenie jest olbrzymie. Chcielibyśmy wolny rynek, ale ten wolny rynek jest kontrolowany przez przedsiębiorstwa, zakłady, które są w zmowie. Dlatego produkty są tak kupowane, żeby to się opłacało im, a nie nam. To jest ogólne takie stwierdzenie. Na pewno rozdrobnienie gospodarki nie było dobre, ale przede wszystkim dawało możliwości wyżywienia większej ilości ludzi. Obecnie są duże przedsiębiorstwa. Widać, że technologia poszła niesamowicie do góry i to jest plus. Na pewno gdyby z grobów powstali nasi dziadowie, to by się przeżegnali i ręką i nogą. Oby rzeczywiście było to wszystko zgodne z duchem postępu, ale z drugiej strony żeby przede wszystkim liczył się człowiek. Żeby człowiek nie był odstawiony na margines.
Józef Znamirowski, Marulewy
1. Józef Znamirowski, Marulewy, z zawodu rolnik, obecnie na rencie strukturalnej, członek związków zawodowych RI
2. Był członkiem Zarządu Gminnego NSZZ Rolników Indywidualnych „Solidarność”, uczestniczył w strajku bydgoskim, rolnik.
3. Byłem jednym z tych, którzy ten strajk zaczynali, którzy wchodzili do siedziby ZSL-u na ul. Dworcowej w Bydgoszczy. Były wymiany rolników. Wymienialiśmy się osobowo. To trwało ponad miesiąc ten strajk. Ale w międzyczasie był 19 marca. Ta słynna sesja w Bydgoszczy, w Urzędzie Wojewódzkim. Ja pamiętam ten dzień wyjątkowo. A z jakiego powodu – powiem. Bo mam na imię Józef i 19 marca też byłem w Bydgoszczy czyli w moje imieniny. A jechaliśmy ze Strzela. Bo tam tego dnia był taki wiec i przed wieczorem wybraliśmy się do Bydgoszczy, na zmianę. Nas jechała czwórka w samochodzie, jeden taki pan starszy, o pokolenie starszy ode mnie z Jaksic, nazywał się Kręcichwost Franciszek (aktywny działacz rolniczej "S"), i jak dojechaliśmy do Bydgoszczy na przedmieście, już widzimy, że tu jest coś niebezpiecznego. Dosłownie od tych milicyjnych kogutów było w tej Bydgoszczy niebiesko. Tak było dużo Zomo, milicji, że my jako młodzi, niezahartowani wtedy jeszcze, mieliśmy obiekcje, czy tam na tą Dworcową iść, bo samochodem przejechać nie szło. Zostawiliśmy na początku Bydgoszczy od strony ul. Kujawskiej samochód, fiat 125p. Ale ten pan Kręcichwost, był już przedwojenny i mówi: „Chłopaki, ja się okupantom, Szwabom nie ugiąłem, jak przyszło w trudnej sytuacji przebywać, a tu przed naszymi tymi będę się uginał?” Był twardy i nam tego ducha odwagi dodawał i doszliśmy na tę ul. Dworcową do chłopaków. Ja tyle milicji nigdy w życiu nie widziałem. Tam też wyjątkowo było. Był wieczór, ciemno, a od tych kręcących się kogutów było niebiesko na ulicach w Bydgoszczy. Przez Brdę przeszliśmy, to widzieliśmy, że w tych kamienicach są uzbrojeni Zomo-wcy, byli w podwórkach, w drzwiach, było widać, że tam stoją. Siało to postrach, ale jak nam ten pan Kręcichwost powiedział, że nie ma co się bać, musimy wszystko przetrwać i weszliśmy na Dworcową. Po pewnym czasie przyjechał do nas biskup Michalski. Jak wszedł to powiedział pamiętam te słowa, że prymas zwrócił się do niego, żeby jechał do Bydgoszczy, bo tam się źle dzieje, do tych chłopów na Dworcową i dlatego tu przybył. To było już tak przed północą, ten biskup tak siedział z nami przy stole, zmęczony był, głowa mu się kiwała, bo spanie go brało, ale siedział tam z nami. I być może dzięki temu, że tan biskup tam z nami był, to Zomo nie weszło i nie pacyfikowało nas rolników. Być może by nas wywieźli poza Bydgoszcz czy jak. Szybko szły informacje jak fala, to że zostali pobici, że Bartoszcze, Rulewski i Łabentowicz. To było z przykrością przyjmowane. Tam poszła delegacja przed Urząd Wojewódzki. Ja nie byłem, byłem na Dworcowej cały czas w tym dniu 19 marca. Moja mama jak opuszczałem gospodarstwo zostawała sama. Jechałem tutaj, ona była tego zdania, że trzeba pojechać i wspierać. Mama żyje, przeszła wojnę, znała i partyzantkę, i okupację. Ci ludzie z tamtego okresu są bardziej bojowi, zahartowani. Mama nigdy nie powiedziała, a nie jedź synu czy coś takiego. Raczej była zawsze za tym, że powinienem jechać i wspierać tych rolników.
4. Komunizm upadł i jak to mówią nie wróci więcej. Nie tak sobie wyobrażaliśmy, że przyjdzie taki pazerny kapitalizm bez ludzkiej twarzy, że pieniądz wyłącznie będzie decydował. Dla mnie to jest trochę zabójcze. Wtedy powstała „Solidarność”, a to co się dziś dzieje do „Solidarności” nie pasuje. Ja to się dziwię tym ludziom, powiedziałem kiedyś, że do władzy dorwała się ta szumowina pierwsza. I tak jest z tą władzą, nie było oczyszczone, politycy, gracze się podostawali do władzy i to się ciągnie do dziś dnia. Przykre to jest, ale prawdziwe. Czyja ta Polska będzie? Czyja ona jest? Większość majątku jest wysprzedana, a dług urósł. Wtedy tego 19 marca to nawet Rulewski mówił, żebyśmy byli samowystarczalni. Samowystarczalność żywnościowa powinna być, bo jak się wygasi produkcję, to odnawianie kosztuje. Nie poszło w dobrym kierunku. Mimo, że synowi przekazałem gospodarstwo, to wciąż to obserwuję i nie jest to właściwy kierunek w rolnictwie na przykład.
Adam Wesołowski, Rojewo
1. Adam Wesołowski, Rojewo, emeryt, z zawodu rolnik, członek PSL-u, radny gminy Rojewo.
2. Jeden z organizatorów „Solidarności Chłopskiej” w gminie Rojewo, członek Zarządu Gminnego NSZZ Rolników Indywidualnych „Solidarność”, uczestnik strajku bydgoskiego, rolnik.
3. Było nas 34, mieliśmy wchodzić do WZRKiOR (Wojewódzki Związek Rolników, Kółek i Organizacji Rolniczych), najwięcej chodziło o kółka rolnicze. Był poniedziałek, a tam był wolny dzień. Poplombowane wszystko, jak weszliśmy tam, moja rola to było blokowanie telefonów. Było tam kilka biur i blokowaliśmy telefony, żeby nie dzwonili nigdzie. To było duże przeżycie, tam był poseł, prezes Wojewódzkiego Komitetu ZSL Antoni Wesołowski, poważna sprawa. Jeden telefon i by nas stamtąd zmietli. Ale wszystko się udało. Rozmowy toczyły się do późnych godzin nocnych. Dzwoniliśmy do zarządów gminnych, aby przysłali ludzi bo było nas za mało, to do wieczora zebrało się 120 osób z całego tu województwa bydgoskiego. Każdy był nerwowy, bo to było obstawione całe województwo. Rulewski zdał Gedowskiemu, że w Koronowie tam na chorągiewkach stoją Zomo-wcy. W koszarach wojskowych w Bydgoszczy armatki już były ustawione, mieli nas zalać wodą i przegonić. Nas uratował biskup Michalski.
Pani Wesołowska (żona): Oni nawet nie mówili po co jadą do Bydgoszczy. Mąż z kolegą Antonim Kusiem jeździł, wstawał rano ubierał się na ten strajk i wcale nie mówił po co gdzie jedzie. Nie było siły, muszą jechać i koniec. Oni do tego trochę inaczej podchodzili. Był marzec, a w domu przecież robota w polu. Przecież to jest sezon wiosenny. Nie zdawałam sobie sprawy co z tego wyjdzie, jak to będzie. Jeździli, jeździli bez przerwy po tych zebraniach, a tu pracy w polu było dużo, mieliśmy przeszło 20 hektarów ziemi do uprawy i to tylko oboje robiliśmy. Dużo razy sama robiłam w tym, siadałam na ciągnik i robiłam. Było to niewesołe
Pan Wesołowski: Gospodarstwo mogło poczekać, to nie było ważne. Trzeba było jechać, to była walka o związek przede wszystkim. Była pełna mobilizacja. Trochę telewizja powiedziała, dużo się nie mówiło, bo to strach napędza.
4. Wydarzenia bydgoskie zmieniły Europę i Polskę. Moja ocena jest pozytywna. To była odwaga – takie wejście do biura ZSL-u. Człowiek się liczył ze wszystkim, to był system komunistyczny, oni tam szli na całego. Gdyby nie biskup Michalski to by nas wypędzili tego 19-stego. Pokazał się na ulicy i zaczęli zwijać armatki. Wjechał lasami, bo go nie wpuścili, tereny lasu znał, on Bydgoszczanin, trzy godziny jechał z Nowej Wsi do Bydgoszczy.
Pani Wesołowska: A dzisiaj pod tą „Solidarność” to nawet w tym wieku jak małżonek się podpinają, biorą udział w tych uroczystościach, organizują, a kiedyś nie mieli z tym nic wspólnego. Absolutnie nic. Byli zupełnie od tego odcięci. To jest kpina.