Wspomnienia na żywo
Małgorzata Niezabitowska, dziennikarka
Małgorzata Niezabitowska, dziennikarka, pisarka, rzecznik prasowy pierwszego niekomunistycznego rządu RP.
W marcu 1981 roku byłam reporterką, mającego wyjść swoim pierwszym numerem „Tygodnika Solidarność” czyli pisma, można powiedzieć tamtejszym okropnym językiem, organu komisji krajowej „Solidarności”, jedynego wychodzącego ogólnokrajowego podlegającego cenzurze przy monopolu papieru, który wtedy oczywiście komuniści dawali pół miliona egzemplarzy, które rozchodziły się błyskawicznie.
Jesteśmy w Tygodniku, szykujemy pierwszy numer, śledzimy to z największym napięciem, takim zresztą jak cały kraj, bo to przecież było przesilenie na granicy strajku generalnego i ewentualnej inwazji sowieckiej, wszystkiego, czego żeśmy się bali, a jednocześnie chcieliśmy walczyć, bo było przeogromne oburzenie, wstrząs przeogromny, przeżywaliśmy to bardzo. Oczywiście w pierwszym numerze „Tygodnika” był na ten temat również artykuł. Cenzura to oczywiście cenzurowała, ale „Tygodnik” jednak miał większe prawa niż inne pisma. Oczywiście wywalczone przez naszą ekipę. Głównie sekretarz i zastępca naczelnego wojowali z cenzurą, ale jednak margines wolności dla „Tygodnika Solidarność” był trochę większy, co nie znaczy, że nie byliśmy cenzurowani. Ja też miałam później dosyć mocne przeżycia z cenzurą. Ale to później. Myśmy byli na stanowiskach (…), akurat ja byłam w redakcji, natomiast tam na strajku też byli ludzie w różnych miejscach, natomiast później 3 maja po raz pierwszy, prawie po raz pierwszy od wojny, obchodziliśmy 3 Maja jako święto. Ono jeszcze nie było świętem państwowym, ale w każdym razie można było je obchodzić oficjalnie, nie tylko 1 Maja. Dostaję zadanie – pokazania, opisania tych uroczystości i ze wszystkich miejsc w Polsce od razu bez wahania wybieram Bydgoszcz. Uzgadniam to oczywiście z Tadeuszem Mazowieckim, redaktorem naczelnym, który się naturalnie na to godzi. I jadę razem z moim mężem Tomkiem Tomaszewskim, fotografem, do Bydgoszczy. Przyjeżdżam oczywiście do komisji. Obchody mają być takie, że ma być wielka msza na rynku bydgoskim. Ma się odbyć msza za ojczyznę i już napływają wielkie tłumy. Myśmy przyjechali zupełnie rano. Jest to jedno z największych moich przeżyć w życiu związanych z "Solidarnością". Brałam udział w bardzo wielu strajkach, w kongresie, w zjeździe solidarności i wielu bardzo dramatycznych momentach. Nie mniej msza w Bydgoszczy, kiedy wypełnia się cały rynek i wszystkie ulice, jest tam chyba 200 czy 300 tys. ludzi, cała Bydgoszcz, i jeszcze napływają ogromne tłumy z okolic czy z innych miast przyjeżdżają. Nasz biskup wygłasza płomienną homilię, niezwykle patriotyczną, polityczną, przejmującą i później w pewnym momencie jest śpiewana rota. I ten cały tłum wielusettysięczny śpiewa rotę, podnosząc do góry ręce, przysięgając, że nie rzucił ziemi skąd nasz ród. Muszę powiedzieć, że do tej pory jak o tym opowiadam, to dreszcze mnie przechodzą. Na mojej stronie internetowej (niezabitowska.com.pl), w książce wspominającej „Solidarność” („Prawdy jak chleba”) i w różnych innych sytuacjach zamieszczamy z Tomkiem to zdjęcie. Jakie jest to zdjęcie? Tomek wszedł na dach jednej z kamienic, jakby nad ołtarzem. W związku z czym widział, miał w obiektywie: cały plac i jeszcze kilka ulic wypełnionych po horyzont, po prostu widok niebywały, który później również zamieściłam w Księdze 10-lecia Polski Niepodległej, którą zrobiłam na 10-lecie wolnej Polski i tam jest również to wielkie zdjęcie, ponieważ uważam, że to niebywały moment. Skończyło się to oczywiście tym, że później na okładce w następnym numerze „Tygodnika Solidarność” było zdjęcie Tomka i mój tekst na temat właśnie tego, co się działo w Bydgoszczy.
Uważam, że to było dosyć logiczne. Dlatego że przecież myśmy w "Solidarności", to był ruch 10-milionowy, myśmy mieli wielkie poczucie słuszności naszej sprawy i oto nasi ludzie, przewodniczący regionu zostaje zaatakowany, zostaje pobity, więc myśmy to przyjęli wtedy wszyscy, ja to tak odczuwam do dziś, jako atak na nas, atak na „Solidarność”, na nas wszystkich, na nasz wielki ruch, na naszą wielką sprawę. Wobec czego stanęliśmy, a jeszcze do tego jak zawsze, oczywiście komuniści kłamali, że to wasza wina. To trochę tak jak w marcu 1968 roku. Wtedy byłam bardzo młodziutka, ale brałam udział, zarówno 8 marca jak i następnego dnia w wiecu na Politechnice. Ale dlaczego był wiec na Politechnice następnego dnia? Po pierwszym wiecu 8 marca cala prasa napisała, że to byli chuliganie, którzy chcieli rozbijać sklepy. Więc to kłamstwo spowodowało wybuch dodatkowego buntu. I to samo uważam było w sprawie prowokacji bydgoskiej. Oczywiście to trzeba zachować proporcję, to było pobicie.
Zbigniew Janas, polski polityk, działacz opozycji w PRL, poseł na Sejm X, I, II i III kadencji
Zbigniew Janas, polski polityk, działacz opozycji w PRL, poseł na Sejm X, I, II i III kadencji. Od czasu zakończenia pracy w parlamencie prowadzi działalność gospodarczą. Należy do Stowarzyszenia Solidarność Polsko-Czesko-Słowacka.
Byłem wtedy przewodniczącym „Solidarności” w Ursusie i członkiem oczywiście władz regionalnych, elektromonterem w elektrociepłowni.
Było olbrzymie napięcie. Ja generalnie byłem tym, który bez przerwy spotykał się z ludźmi, a wtedy to myślę dwa razy tyle tych spotkań miałem. Ludzie byli rzeczywiście ciężko przestraszeni, jednocześnie zmobilizowani. Poza tym miałem, w momencie jak już zaczęły być przygotowania do strajku, co było bardzo szybko, praktycznie było z dnia na dzień, ja do tego jeszcze miałem na głowie cały region Mazowsze, który w całości przeniósł się z drukarniami do mnie do Ursusa. To też nie było tak, że miałem dowolną ilość pomieszczeń. Musiałem to wszystko jakoś zorganizować, znaleźć miejsce. Wszyscy tam żyli przez ten czas. W czasie przygotowywania do strajku to można powiedzieć wszyscy żeśmy tam siedzieli, region cały. Najpierw był strajk ostrzegawczy, ludzie się bali, ale jak była taka ogromna mobilizacja, to strasznie emocjonalnie ludzie do tego podeszli.
Myśmy to sami też przeżywali. Było wiadomo, jak człowiek trochę liznął historii, to mógł być wstęp do tego, żeby nas załatwić. Myśmy byli wtedy bardzo zjednoczeni. To przecież był jeszcze początek „Solidarności”. To jeszcze był ten karnawał. Ludzie naprawdę byli entuzjastycznie nastawieni do „Solidarności”. W historii były takie sytuacje, w których ludzie szli w bój, nie licząc się ze skutkami. To była chwila. Wielu ludzi tak myślało i tak się angażowało. Przez zaatakowanie Ciebie (przyp. Jana Rulewskiego) ludzie zrozumieli, że zaatakowano „Solidarność”. To był symbol.
To nie była porażka. Z perspektywy oceniam, że to, iż doszło do podpisania porozumień i odwołania strajku, to było moim zdaniem, chciałbym tutaj użyć odpowiedniego słowa, to było pewnego rodzaju błogosławieństwem. Dlatego, że myśmy wtedy wiedzieli, że prawdopodobnie nie będziemy już w stanie zrobić strajku generalnego. Było wiadomo, że ci przywódcy nie będą w stanie tak zmobilizować ludzi. I to się sprawdziło 13 grudnia. W Ursusie był strajk minimalny. Wszędzie tak było. Były bardziej i mniej zdeterminowane grupy. Czasami dochodziło do takich sytuacji ekstremalnych, ale bardzo rzadko. Były te kopalnie, w których ludzie siedzieli w biurze. Nie można było do nich wjechać. I tam nie można było z czołgami wjechać, nawet tam milicjanci bali się wjeżdżać. Poza tym to był bardzo słaby opór i moim zdaniem to była konsekwencja nie tylko tego, że komuniści wprowadzili stan wojenny i czołgi tam wjechały, ale to była konsekwencja braku zwycięskiego strajku generalnego.
Elżbieta Lipińska, okręgowa inspektor pracy w Warszawie
Elżbieta Lipińska, okręgowa inspektor pracy w Warszawie.
Byłam pracownikiem polskich kolei państwowych, pracowałam w służbie przewozów czyli w tej wiodącej służbie no i przyjaciół w tym okresie miałam w Bydgoszczy, żeśmy na zasadzie prawie jak rodzina odwiedzali się. Taka kolejarska rodzina.
Strasznie mnie zaskoczyły ulotki, które wtedy w Bydgoszczy były bardzo mocno porozwieszane, właśnie Pana Senatora (Jana Rulewskiego), strasznie pobitego i te ulotki przyznaje po cichu zabieraliśmy ze sobą. Zbieraliśmy z ziemi, żeby nikt nie widział, woziliśmy do domu do Słupska, żeby pokazać, jak to faktycznie wygląda. Wiele osób w tamtym czasi,e wtedy nie wierzyło, że tak można pobić człowieka, nie wiadomo za co w rezultacie. Za działalność? Za prawdę? Za przynależność? Później były strajki, bardzo to przeżyłam. Zresztą nie tylko ja, bo i moja rodzina. Mąż i ja mieliśmy od pierwszego numeru, jaki się tylko ukazał „Tygodnik Solidarność" . Wiadomo gdzie był przechowywany. Nie w miejscu widocznym , tylko mocno skrzętnie ukryty i kiedy już rozluźniła się sytuacja, kiedy wiedzieliśmy już, że "Solidarność" zwyciężyła, że demokracja zwyciężyła, to wszystko zostało przekazane.
To było potrzebne. To było potrzebne nam, żeby obudzić się z tego letargu. Proszę pamiętać to, co powiedziałam, ja byłam ze Słupska, tam był spokój, tam była policja, szkoła oficerska, przemarsz od rana do wieczora policyjnych kordonów ulicami. To my żeśmy w sumie nie odczuli tak jak inni, pana działacze odczuli na Pomorzu.
Marek Szczęsny,przewodniczący Międzyzakładowej Komisji Związkowej „Solidarność”
Marek Szczęsny, od 25 lat przewodniczący Międzyzakładowej Komisji Związkowej „Solidarność” przy Inofama S.A. w Inowrocławiu , zawód- ślusarz.
W tamtym czasie byłem szeregowym członkiem Związku i pełniłem funkcję wydziałowego szefa tego Związku.
Z mojej perspektywy odebraliśmy to jako taki pierwszy krok do konfrontacji przez władzę. Tak się wydaje, że może jeszcze wtedy nie był przygotowywany stan wojenny, może nie byli jeszcze gotowi, ale pobicie tych trzech działaczy, rozpędzenie tego całego zebrania, być może chcieli taką małą konfrontację zrobić czy taki mały poligon doświadczalny przed stanem wojennym. Od sierpnia te relacje między władzą a „Solidarnością” to była taka powiedzmy konfrontacja na argumenty, tutaj doszło do konfrontacji siłowej, konfrontacji na pałki, na bicie, na wyrzucanie ludzi z budynku. Odebraliśmy to z takim dużym oburzeniem, że władza posuwa się do takich metod, w tym czasie ten wariant siłowy nie był przez władze wprowadzany, a tutaj w Bydgoszczy do takiego rozwiązania doszło i to wzbudziło pewne zaniepokojenie. Władza w tym momencie się jakby odkryła, pokazała te swoje późniejsze oblicze. Ludzie wtedy byli bardzo zdeterminowani.
Zdecydowanie się opłaciło. Opłaciło się w tym sensie, że mamy wolną Polskę, że żyjemy w kraju w miarę normalnym. Cały ten ruch moim zdaniem zapoczątkował lawinę zdarzeń, która obaliła system, który był systemem niewolniczym, w którym ludzie nie mogli się realizować, nie mogli politycznie, kulturalnie czy w innych dziedzinach się rozwijać. I dobrze się stało, że i w sierpniu i potem przez te kilka miesięcy i przez wydarzenia bydgoskie, została zarejestrowana „Solidarność” rolnicza i to jest pozytywne. Negatywne było to, że władza zaczęła myśleć o konfrontacji i skończyło się to potem w grudniu wiadomo czym.
Wojciech Ziemniak – poseł Platformy Obywatelskiej, w latach 1977-1981
Wojciech Ziemniak – poseł Platformy Obywatelskiej, w latach 1977-1981 student AWF-u w Gorzowie Wielkopolskim.
Będąc na studiach, na ostatnich roku zostałem wybrany przewodniczącym Niezależnego Zrzeszenia Studentów i moja działalność przypadła na okres bardzo burzliwy, bo było to po powstaniu „Solidarności”.
Zanim nastąpił marzec, dla nas studentów były ważne wydarzenia – strajk w Łodzi, kiedy to studenci upomnieli się o prawa od ministra Górskiego szkolnictwa wyższego o więcej autonomii dla uczelni. Konsekwencją tego było przyjęcie postulatów Górskiego.
Najpierw to jest początek marca, wspomnienie 8 marca, w ogóle wydarzeń z 1968 roku i nagle buch informacja z Bydgoszczy – biją Rulewskiego na sesji Wojewódzkiej Rady Narodowej. Myślę, że informacja ta dotarła oraz akcja ogólnopolska w celu zorganizowania takich strajków solidarnościowych bądź protestacyjnych. Także jako NZS – Niezależne Zrzeszenie Studentów w Gorzowie podjęliśmy sie przeprowadzić czterogodzinny strajk na uczelni za zgodą władz. My studenci mieliśmy opaski biało-czerwone z napisem strajk i zajęcia były zawieszone na cztery godziny. Na auli doszło do takiej dyskusji między studentami NZS-u a jeszcze obecnymi władzami studenckimi spod szyldu socjalistycznego związku studentów polskich. Odbywało się to pokojowo. Próbowali negować , ale nie byli aż tak agresywni. Na szczęście to było małe środowisko. Znaliśmy się wszyscy jako koledzy i nie było między nami takich zdecydowanych różnic światopoglądowych. Było tam paru czynnych studentów, którzy byli w partii, ale oni też mieli jakiś taki swój stosunek. Młodzież rządzi się swoimi prawami i wtedy my jako bardziej aktywni żeśmy ten strajk zorganizowali, a inni nam nie przeszkadzali i po prostu on się odbył.
Ja byłem szefem NZS-u, miałem żonę i córkę. Córkę na czas strajku i czas tych zajść zawiozłem do domu mojej mamy. Więcej czasu mogłem poświęcić i pilnować tych spraw związanych z przygotowaniem strajku, przeprowadzeniem i konsekwencjami. Za miesiąc była wiosna studencka, organizowana dla wszystkich studentów, a my jako NZS żeśmy zorganizowali szereg spotkań. Po pierwsze film "Qou vadis", który był wyświetlany w kościele, myśmy wyświetlili na uczelni. Musieliśmy ominąć urząd cenzury, musieliśmy powiedzieć, że to będzie zamknięty pokaz. Swoimi kanałami dotarliśmy do kościoła i ściągnęliśmy ten film. Aula pękała w szwach, trzeba było wszystkie krzesła z uczelni ściągać. Ściągnęliśmy Jana Józefa Lipskiego, czołowego założyciela Kor-u na prelekcję, co było także ważnym wydarzeniem w tamtym czasie i przyjechał także do nas Jacek Zembaty (barwny solidarnościowiec). A ja osobiście miałem przyzwolenie na to, żebym pracę magisterską (byłem na czwartym roku) złożył nawet w brudnopisie, żeby jak najszybciej wypuścili mnie z tej uczelni. A druga sprawa - kończąc studia to była lista do wojska i były dwie listy, którzy mogą iść do wojska i których nie wolno brać do wojska i otwierałem tę drugą listę z numerem jeden: nie wolno mnie wziąć do wojska.
Z bohaterem tamtych wydarzeń jestem na „ty” i mam kontakt poprzez bycie w jednym klubie parlamentarnym. To jest satysfakcja, że po tylu latach możemy być razem, że nasze drogi się tutaj zeszły. Mam wielki sentyment do tamtych czasów, one mnie ukierunkowały i uważam, że poglądy, które miałem w czasach studenckich mam nadal i mogę je także realizować i pozwoliły mi osiągnąć to, co osiągnąłem.
Jacek Rybicki – pracuje zawodowo w „Solidarności”
Jacek Rybicki – pracuje zawodowo w „Solidarności”, w zarządzie regionu.
W marcu 1981 roku śledziłem wydarzenia z Bydgoszczy, studiowałem. Byłem we Wrzeszczu, oglądałem tam zdjęcia Jana Rulewskiego, które później już były rozpropagowane. Było napięcie co dalej, aż do przesilenia, do Wałęsy, wtedy się tym żyło. Miałem wtedy 22 lata. Porozumienie warszawskie przyjąłem z mieszanym uczuciami. Z jednej strony ulga, że już poszło do przodu, że się rozwiązało, a z drugiej strony takie poczucie klęski, że być może można było zrobić jeszcze jeden krok albo i dwa.
Nie odpowiemy co by było, gdybyśmy w marcu zrobili dwa kroki do przodu, gdzie byśmy byli dzisiaj, czy coś by się przyspieszyło, czy cos by się opóźniło, nie wiemy tego, taka jest niestety historia. Natomiast te 25 lat, które minęły, oczywiście zrobiliśmy dużo kroków do przodu. Ale trzeba powiedzieć jako jednostki, jako wspólnota niestety nie. I to jest przykre
Kazimierz Kowalski, Inowrocław, emeryt
Kazimierz Kowalski, Inowrocław, emeryt, z zawodu krawiec.
Byłem przewodniczącym Komisji Zakładowej „Solidarności” w Zakładach Odzieżowych Modus w Inowrocławiu, poza tym byłem członkiem zarządu MKZ-u w Inowrocławiu, zawodowo byłem krawcem.
Zostali pobici działacze „Solidarności” zarządu regionu bydgoskiego, szczególnie Jan Rulewski, o czym dowiedzieliśmy się w następnym dniu czyli 20 marca i tego dnia zostałem decyzją MKS-u w Inowrocławiu powołany na członka sztabu MKS-u czyli Międzyzakładowego Komitetu Strajkowego. Natomiast 22 marca zostałem drugim przewodniczącym tegoż sztabu. Zadaniem moim było wówczas przygotować wszystkie zakłady, w których działała „Solidarność” na terenie Inowrocławia, Tuczna, Janikowa, Gniewkowa. Przygotowywaliśmy się do strajku generalnego w reakcji na wydarzenia marcowe w Bydgoszczy. I do takiego strajku doszło 27 marca na terenie regionu bydgoskiego, m.in. w Inowrocławiu. Strajk ten miał trwać dłużej, gdyby nie doszło do porozumienia między komisją krajową a rządem. Jednakowoż do tego porozumienia doszło i ten strajk został przerwany. Na wiadomość o pobiciu Jana Rulewskiego byliśmy zbulwersowani, czuliśmy się zawiedzeni, oszukani przez władze, ponieważ nikt sobie nie wyobrażał, aby mogło dojść do czegoś takiego.
Uczestnictwo na pewno się opłaciło. To jak gdyby skonsolidowało związek, jego członków bardziej skonsolidowało i popierali stronę solidarnościową czyli Jana Rulewskiego, Łabentowicza. Z perspektywy historii…, społeczeństwo jest zawiedzione tym co się stało po 1989 roku w kraju.
Zbigniew Gedowski, Inowrocław,doradca związków zawodowych, „Solidarności”
Zbigniew Gedowski, Inowrocław, emeryt, doradca związków zawodowych, „Solidarności” i innych, na wygnaniu za karę spędził 23 lata w Stanach Zjednoczonych, z zawodu technik mechanik.
Przebywałem na strajku w marcu od początku do końca. Zostałem zaproszony przez rolników ze względu na to, że byłem na Kujawach Zachodnich twórcą związków zawodowych. Ze względu na to, że byłem przewodniczącym MKZ-u Inowrocławia i Kujaw Zachodnich to u mnie powstał ten związek tzn. „Solidarność Chłopska”, która się zmieniła potem po zjeździe poznańskim w NSZZ „Solidarność” Rolników Indywidualnych, w którym również uczestniczyłem. Zajmowałem się bezpieczeństwem strajku, byłem negocjatorem.
W związku z tym, że strajk bydgoski dawał mi dużo znaków zapytania, po najściu na WRN i tak jak na samym początku nie mogliśmy opanować sytuacji z ilością przybywających ludzi na strajk z całej Polski, a było ich za dużo, nie byliśmy w stanie ich pomieścić, więc część musiała zrezygnować, tak po najściu na WRN ta liczba zaczęła opadać. Normalne u ludzi. Każdy ma swój strach. Postanowiłem utworzyć nowy strajk, okupić nowy budynek. Odbył się strajk okupacyjny, rozpoczęła się głodówka, ja byłem rzecznikiem, tylko ja mogłem rozmawiać. W nocy zadzwonił do mnie wiceminister rolnictwa Kacała i zapytał: „Panie Gedowski, jakie są nowe postulaty”?. Ja na to: „Że nie ma nowych postulatów, jak będziemy mieli na piśmie, że zarejestrujecie niezależny samorządny związek rolników indywidualnych to ja przerwę ten strajk”. Potem w Bydgoszczy odbyła się celebracja tego naszego całego sukcesu o rejestracji związków zawodowych. Ja postawiłem głowę na stole być albo nie być, na samym początku jak „Solidarność” powstawała, ja nie musiałem być w „Solidarności”. Mnie całe życie interesowała bieda ludzka i pokrzywdzeni.
Uczestnictwo bardzo się opłaciło, pewno że tak. Żyjemy w wolnym kraju, chociaż ta wolność jest cały czas zagrażana, jest nieczysta, ale my ją oczyścimy. To trzeba czasu. Żyjemy w wolnym kraju, tylko trzeba go uporządkować. Długo go porządkujemy, jest to przykre dla mnie, ale próbujemy. To jest fajne. Wspaniałe, że w sklepach jest wszystko, a nie ocet i zardzewiałe haki, bo nie miał kto wytrzeć. Tylko potrzeba nam jakiejś organizacji, żeby każdy był zadowolony, że jak się budzi rano, żeby każdy dzień następny był lepszy od poprzedniego, a u nas odwrotnie w tej chwili, cofamy się i to jest przykre.
Bolesław Magierowski, członek MKZ Bydgoszcz
Bolesław Magierowski, członek MKZ Bydgoszcz, członek delegacji „S” na rozmowy z rządem, z zawodu technik mechanik.
Samo uczestnictwo NSZZ „Solidarność” na posiedzeniu WRN w dniu 19 marca 1981r. było wydarzeniem społecznym w skali kraju, ponieważ butna i pewna władza komunistyczna z wielkim oporem uznała nas jako przedstawicieli społeczeństwa, pracowników. Nastawienie władz wojewódzkich i partyjnych było nieżyczliwe i aroganckie. Zostaliśmy potraktowani przez władzę państwową, samorządową i partyjną jako intruzi i rozrabiacze. (…) Mimo użycia w sposób brutalny i bezwzględny siły porządkowych wobec nas, nie ulegliśmy panice, potulności, ale swoją nieugiętą postawą i poparciem naszych kolegów z zewnątrz budynku daliśmy wyraz swojej walki o wolnego człowieka, związkowca, radnego i rodzącej się demokracji i wolności. Do Bydgoszczy przybyli Komisja Krajowa NSZZ „Solidarność” z przewodniczącym Lechem Wałęsą. Odwiedzili oni pobitych kolegów związkowców, którzy leżeli w szpitalu. (…) Nagłośnienie tych wszystkich wydarzeń w całym kraju i poza jego granicami było dalszym etapem umacniania naszego Związku, uznania i rejestracji w sądzie Związku Rolników Indywidualnych. Telewizja Polska zrealizowała program z wydarzeń bydgoskich, gdzie przedstawiłem faktyczne zajścia w sali WRN.
Mimo wprowadzenia stanu wojennego 13.12.1981r., co było po części następstwem wydarzeń bydgoskich przez komunistycznego premiera Wojciecha Jaruzelskiego i poniesionych ofiar, strajk stoczniowców i w innych zakładach pracy w Polsce oraz wydarzenia bydgoskie w obronie rolników indywidualnych, ostatecznie przyniosły zwycięstwo narodowi polskiemu w 1989r. (…) Bardzo uważajmy, aby to zwycięstwo dobrze zagospodarować dla dobra całego narodu i następnych pokoleń, abyśmy znowu nie byli zniewoleni i nie ponieśli ofiary.
Stanisław Kozanecki, Bydgoszcz, wieloletni działacz "Solidarności"
1. Stanisław Kozanecki, Bydgoszcz, wieloletni działacz "Solidarności", obecnie emeryt.
2. W marcu 1981r. był zastępcą przewodniczącego KZ NSZZ „S” w Wodociągach Miejskich w Bydgoszczy.
3. W wydarzeniach bydgoskich 19 marca 1981 r. bezpośrednio nie brałem udziału na sesji Wojewódzkiej Rady Narodowej. Z kilkoma osobami z zakładowej „Solidarności” po pracy udaliśmy się pod budynek WRN, aby wesprzeć działania kolegów, którzy byli na sali obrad. Już kilka godzin wcześniej można było zauważyć duże ruchy milicji samochodami. Po incydencie pobicia przew. J. Rulewskiego, Łabentowicza i Bartoszcze, zgłosiłem się z moim kolegą z Komisji Zakładowej „S” Waldkiem Kosikiem do Zarządu Regionu „S” przy ul. Marchlewskiego obecnie ul. Stary Port. Została tam zorganizowana ochrona Z.R „S”. Początkowo powstała kilkunastoosobowa grupa, kilku jednak zrezygnowało, nie wytrzymali napięcia jakie tam panowało. Były takie założenia, że gdyby był szturm na Zarząd, to po spacyfikowaniu nas mogą wywieźć „na białe niedźwiedzie” tzn. na Sybir. Właściwie co to była za ochrona jak my nie mieliśmy nic do obrony tylko gołe ręce, nie byliśmy na siłowy scenariusz przygotowani. O ile sobie przypominam byliśmy cztery lub pięć dni i nocy. W pierwszą noc około godziny 24:00 przyjechał z Gniezna biskup Jan Michalski zaniepokojony sytuacją panującą w naszym mieście. Po krótkim pobycie w budynku Reg. „S” pojechał do szpitala, do pobitych. Około godz. 1 w nocy przyjechał Lech Wałęsa. Pamiętam pierwsze jego słowa w wejściu do budynku Regionu: „Co ten Janek wyprawia chce krwawą rewolucję rozpętać?” Brałem również udział w spotkaniu w budynku Z.N.T.K. przy ul. Z. Augusta, gdzie ważyły się losy Solidarności i kraju, tak uważam.
4. (…) Uważam, że moja działalność na przestrzeni tych lat, jako jednego z wielu Polaków działających w konspiracji, przyczyniła się do odzyskania przez Polskę niepodległości. Warto było wielu wyrzeczeń i poświęcenia, aby doszło do takiego sukcesu, chociaż wielu przypłaciło to najwyższą ceną, życiem.