"Pod Wiatr" o obchodach 30. Rocznicy Bydgoskiego Marca
Budynek wcale się nie zmienił. Sala, w której 19 marca 1981 roku dobitnie upomniano się o wolność, wygląda niemal identycznie jak przed trzydziestoma laty. Tylko krzesła są już inne. Ludzie, którzy w nich siedzą, nieco starsi, nieco pokorniejsi. I mówią też już nieco ciszej, ale to ci sami. I pogoda też taka sama – deszczowa.
To „w tym gmachu, w dniu 19 marca 1981 roku, wyrażona została wola ogółu, by państwo stało się prawem, a społeczeństwo sprawiedliwością, lud zaś ujął w swe ręce całość dziedzictwa narodowego” – głosi napis na kamieniu przed dawną siedzibą Wojewódzkiej Rady Narodowej w Bydgoszczy. To tam trzydzieści lat temu rozegrały się pierwsze sceny Bydgoskiego Marca, ze strajkującymi rolnikami w rolach głównych.
Przerwana sesja trwa
Byli młodzi, zbuntowani, pełni zapału. Rolników wsparli bydgoscy działacze „Solidarności”. Na sesji Wojewódzkiej Rady Narodowej piętnastu z nich podeszło do mównicy, chcieli przedstawić swoje postulaty. Wtedy wielu radnych zaczęło opuszczać salę sesyjną. Wśród tych, którzy zwrócili się do nich z apelem o wysłuchanie i wsparcie postulatów, był Jan Rulewski, legenda Bydgoskiego Marca.
– Pamiętam tamte emocje, przekraczały wszelkie granice – wspomina z tej samej mównicy Jan Rulewski. – Bałem się, ale nie milicji, lecz strachu bydgoskich radnych. Obawiałem się, że wyjdą, że znowu nikt nie wysłucha naszych postulatów. Że wyjdą z sali obrad, żeby zdążyć zdobyć masło, które akurat pojawiło się w sklepie. Bałem się, bo nas było tylko piętnastu, a radnych czterystu. A za ich plecami stali w gotowości funkcjonariusze w granatowych mundurach. Mówiłem do tych, którzy opuszczali salę: „Nie wychodźcie, bądźcie z nami, wszyscy jesteśmy Polakami”. Wyszli.
W sali zostali nieliczni radni i milicjanci. Sześć minut po godzinie dwudziestej w ruch poszły milicyjne pałki. Jan Rulewski, Mariusz Łabentowicz i Michał Bartoszcze, dotkliwie pobici, trafili do szpitala. Wynikiem tych wydarzeń była mobilizacja bydgoszczan, którzy wyszli na ulice, rozwieszali ulotki i pisali apele do władz, a wkrótce – zarejestrowanie rolniczej „Solidarności”. Ale przerwana wówczas sesja trwa.
Sztafeta pokoleń
– Bierzecie udział w sztafecie pokoleń. Dzisiaj to wy musicie walczyć o swoje ideały, o pracę, perspektywy, o waszą przyszłość. Teraz wasza kolej – kończy Jan Rulewski, wskazując na młode dziewczyny, dwie spośród sześciu, które przyszły na konferencję naukową poświęconą wydarzeniom bydgoskim.
Także młodzi, ale czy tak samo zbuntowani, czy równie zdeterminowani?
– Na pewno potrafilibyśmy się zjednoczyć w jakiejś wspólnej sprawie – przyznają zgodnie Sandra i Dominika, uczennice bydgoskiego technikum. Pytanie o to, w jakiej sprawie, nieco zbija je z tropu.
– Trudno byłoby wskazać na coś konkretnego… – z rezygnacją w głosie mówi już tylko Dominika. Sandra milczy. Ale pytam dalej.
– Co wiecie o wydarzeniach z 1981 roku? O ich znaczeniu dla historii kraju?
Cisza. Dziewczęta dopiero uczą się o tamtych marcowych dniach. Jubileuszowe obchody to dobra okazja, bo w szkole często brakuje czasu na zajmowanie się historią regionu.
– Bydgoski Marzec był iskrą, która zapaliła lont wolności – mówi Lech Zagłoba-Zygler, bydgoski historyk i działacz oświatowej „Solidarności”. – Dzięki temu, że wydarzenia rozeszły się szerokim echem w kraju, „Solidarność” zradykalizowała swoje dążenia i działania. Ton nadawali młodzi działacze, pełni zapału i wiary w słuszność swoich poglądów. Dzięki nim ludzie zaczęli zastanawiać się, co zrobić, by słowo demokracja zaczęło w Polsce brzmieć prawdziwie. Bydgoski Marzec stał się katalizatorem ludzkich postaw, zmobilizował do wyjścia na ulice. Byłem wtedy nauczycielem w VI Liceum Ogólnokształcącym. Pamiętam emocje z tamtych dni. Wszyscy wpadliśmy w euforię, choć byliśmy przekonani, że festiwal wolności nie będzie trwał w nieskończoność, że władze ostatecznie są nieusuwalne. Nikt nie spodziewał się jednak, że prawdziwą wolność odzyskamy już po kilku latach. Dziś nie umiemy docenić tego, co zyskaliśmy po 1989 roku. Młodzi nie zdają sobie sprawy, jak wielka jest wartość demokracji. Dla nich wydarzenia sprzed trzydziestu lat to prehistoria. Z kolei starsi nie lubią rozdzierania ran. Pamiętają, ale wolą nie mówić. Trzeba więc przypominać, trzeba się wysilić, by zainteresować młodzież historią, także tą najnowszą. Świat się zmienia, młodzież się zmienia i odbiór historii też się zmienia. Warto mówić, bo w szkołach często brakuje czasu, by uczyć o bydgoskim Marcu 1981 roku.
Reżim ma twarz macho
Urodzeni w czasach, gdy do domu nie trzeba wrócić przed wybiciem godziny milicyjnej, w czasach, kiedy mając ochotę na czekoladę, po prostu idzie się po nią do sklepu, kiedy nie trzeba stać w długiej kolejce po mięso, którego i tak w sklepach nie ma – nie doceniamy istoty wywalczonej demokracji. W czasach, kiedy ulice nie są najeżone milicyjnymi pałkami, a każdą myśl bez obaw wypowiadamy na głos, nie zdajemy sobie sprawy, co znaczy niewola. Doskonale znają ją jednak Kubańczycy, którzy od lat żyją w komunistycznym zniewoleniu.
Kiedy my po raz trzydziesty możemy cieszyć się z pierwszego, odważnego, bydgoskiego kroku ku demokracji, oni gorzko płaczą nad skutkami Czarnej Wiosny. Ósmy już raz. W 2003 roku na Kubie podjęto próbę przemian. Zakończyła się osadzeniem więźniów politycznych w więzieniach i represjonowaniem ich rodzin. Tragizm życia w reżimie Kubańczycy pokazali na wystawie zorganizowanej w ramach bydgoskich obchodów – „Solidarni z Kubą”.
Goście opowiadali bydgoszczanom, jak wiele uczą się w walce o demokrację od Polaków, jak istotny przykład daliśmy w 1989 roku innym zniewolonym narodom, ale także o tym, jak trudno jest im dziś, w XXI wieku, walczyć z okrucieństwem i obojętnością – w osamotnieniu.
– Opozycja na Kubie jest kobietą, młodą, ciemnoskórą, komuniści to starzy, biali mężczyźni – charakteryzuje sy tuację Omar Lopez Montenegro, kubański opozycjonista. – Kobiety, które się buntują, są narażone na akty przemocy nawet ze strony własnych mężów, którzy stają po stronie Castro. To wódz jest ich modelem doskonałego mężczyzny. Jest silny, bezwzględny, dlatego reżim ma twarz macho. Niedawno jedna z kobiet działających w opozycji została zamordowana przez męża. Policja nic z tym nie robi. W Polsce, podczas bydgoskiego Marca, inicjatorami strajków byli mieszkańcy wsi. U nas – kontynuuje Montenegro – ludzie ze wsi są najbardziej poszkodowaną grupą społeczną, dostają na przykład mniej kartek na żywność niż mieszkańcy miast, dlatego bardziej się buntują przeciw reżimowi. Mechanizm jest więc chyba podobny do tego, który wywołał polską lawinę. Zarówno od Polski, jak i od innych wyzwolonych spod jarzma komunizmu narodów potrzebujemy podpowiedzi. Szukamy rozwiązań, zbierając doświadczenia innych. Walczymy o wolność w innych czasach niż Polacy. My chcemy walczyć za pomocą technologii. Naszym narzędziem nie mogą już być tajne gazetki i plakaty propagandowe. Uruchamiamy Internet, apelujemy do Kubańczyków na portalach społecznościowych.
Romantyzm mamy w genach
Z kubańskimi opozycjonistami w auli I Liceum Ogólnokształcącego spotkało się kilkudziesięciu bydgoskich licealistów. Ci, którzy przyjechali z kraju, po którego ulicach jeżdżą czterystuosobowe autobusy przerobione z ciężarówek. Z kraju, gdzie w sklepach brakuje wszystkiego, książeczki z kartkami na żywość są wtopione w krajobraz życia, a represje są narodowym symbolem, uświadomili młodym, o co walczyli przed trzydziestu laty ich rodzice. Uczniowie byli ciekawi, w jaki sposób młodzi Kubańczycy walczą o wolność, ale też jak oni sami mogą ich wesprzeć.
Licealiści nawiązywali do ideałów „Solidarności”, mówili, że przecież w takiej sytuacji ludzie powinni być razem, że nieważne są opcje polityczne, lecz walka o demokrację.
– Dziś naszym celem powinno być zatrzymanie młodych Polaków w kraju – mówi nieśmiało Sara, uczennica liceum. – Ciągle słyszy się, że tutaj nie ma perspektyw na dobrą pracę, dlatego ludzie szukają ich za granicą, dlatego wyjeżdżają do Wielkiej Brytanii i zmywają naczynia. Takie mają perspektywy. Trzeba sprawić, by chcieli zostać w kraju, by byli związani z ojczyzną, by mieli wobec niej poczucie długu do spłacenia. I o to dziś powinniśmy wspólnie zabiegać.
Każda epoka ma duszę
Strajkujący rolnicy trzydzieści lat temu mieli po dwadzieścia, trzydzieści lat. Wyszli z kosami na ulice. Byli razem. To było krótko przed Wielkanocą. Strajk trwał trzydzieści jeden dni. To swego rodzaju wielki post przed zmartwychwstaniem.
Józef Waźbiński, rolnik ze Żnina, w 1981 roku przyjechał do Bydgoszczy razem z innymi – po wolność. Zostawił gospodarstwo, rodzinę… – To musiało się wtedy dziać kosztem rodziny, to była spontaniczna potrzeba chwili – opowiada. – Każdy młody człowiek musi – także dzisiaj – umieć zdecydować, czy chce iść z wiatrem czy pod wiatr, czy stać go na twórczy opór, na niezgodę wobec systemowych układów. Każda epoka ma swoją duszę. Dzisiejsze młode pokolenie też musi jednoczyć się wokół wspólnych celów, ale najpierw powinno te cele znaleźć i wypowiedzieć. Nam wtedy chyba było łatwiej znaleźć ideały, łatwiej było się wokół nich zorganizować. Wtedy, jako młody człowiek, szukałem autorytetów wśród starszych. Dziś mam szacunek dla starszych, ale patrzę na młodych, bo to w ich rękach jest świat. Świat, który po drodze, przez te trzydzieści lat, zgubił już, niestety, wiele wartości.
Dorota Misiak l. 20
"Pod Wiatr", nr 2